Netflix jest coraz lepszy w dokumentach przyrodniczych! Tym razem przekupili mnie początkami życia i, może trochę, znanymi nazwiskami. Ale do rzeczy: Życie na planecie Ziemia to nowy serial Netflixa, którego jednym z producentów jest sam Steven Spieberg!
Pozytywne zaskoczenie
Koncepcja serialu jest naprawdę fajna! Początkowo byłam sceptyczna, napisałam tak:
Treść to mydło i powidło, bardzo przypomina mi Kosmos Możliwe światy, gdzie też było bardzo wiele tematów.
O Kosmosie możecie przeczytać tutaj. Jednak w tym serialu tylko pierwszy odcinek sprawia takie wrażenie, a następnie już fabuła idzie w miarę chronologicznie, od początków życia do czasów człowieka. Duży plus za pokazanie wszystkich wielkich wymierań, a nie tylko piątego.
Czyta znany aktor, który od kilku lat lubuje się w produkcjach dokumentalnych, Morgan Freeman. Natomiast efektami komputerowymi zajmowała się firma odpowiedzialna za dinozaury w filmie Jurassic Park oraz Jurassic World. Widać, że tutaj mieli mniejszy budżet, ale o tym za chwilę. 😉
Wiązanka zachwytów
Świetny był odcinek „Opanowanie lądu”, gdzie pokazano pierwsze etapy i stadia wychodzenia z wody. Duży fokus na maleńkie (i całkiem spore) stworzenia, szczególnie stawonogi, choć bardzo ładna była też wstawka o płazach (szczególnie polowanie na ważki!).
Ogólnie serialowi należy się duży plus za ciekawe gatunki, fantastyczna była sekwencja z mrówkożerami (wiecie, że mam wytatuowane dwa mrówkożery? Może jestem stronnicza – nie wiem). Niesamowite było też nagranie z irbisem, takie ujęcie nagrać to wielki pech i szczęście jednocześnie. Mikro minus z przymrużeniem oka daję za brak Indricotherium, a tak czekałam!
Trochę minusów
Nie da się nie porównywać tych dwóch programów, mimo że są zupełnie inne. Czepiam się, ale CGI z reguły odstaje od Prehistorycznej planety, choć niektóre ujęcia są naprawdę niezłe. Wykonawcy skupili się na teksturze zwierząt, ale często brakuje im widocznego ruchu mięśni. Sprawia to, że momentami obraz wygląda sztucznie i jest „wklejony”. Ale jak na dokument i tak jest super, nie ma co marudzić!
Bardzo ciekawy jest też oryginalny tytuł, który do złudzenia przypomina Życie na naszej planecie sir Davida Attenborough. Otóż różnica jest taka: Life on our planet oraz A life on our planet. I tak jak pod kątem znaczenia te tytuły się różnią, tak ciekawi mnie widoczność w sieci obu pozycji.
…i baboli?
Uderzenie asteroidy zrobili trochę krindżowe, to jedno ujęcie było później powtarzane chyba 5 razy. Za to chyba pierwszy raz widziałam, żeby tak dokładnie pokazano wydarzenia bezpośrednio po tej katastrofie. Zazwyczaj jest to wybuch i przeskok lata na przód, a tutaj jednak były te wszystkie kataklizmy, które spowodowała kolizja. Fajnie!
Jakieś błędy podobno są, głównie odnośnie budowy zaprezentowanych gatunków (ten T. rex to jakiś dziwny…) czy ich współwystępowania w danym czasie. Mnie natomiast przez przypadek rzuciły się w oczy złe napisy, bo mamuty nie miały kłów… Ja na napisy patrzę rzadko, więc nie wiem, czy więcej błędów było. Merytorycznie, to na pewno mrówki nie są jedynym przykładem aktywnego leczenia, bo przecież szympansy też sobie opatrują rany.
Życie na planecie Ziemia
Podsumowując, produkcja mile mnie zaskoczyła. Miała słabsze i mocniejsze strony, ale chyba dla mnie przeważyły te drugie. Były już podobne programy, jednak fajnie mieć coś aktualnego na miarę obecnych możliwości animacji. Ciekawie to połączyli z gatunkami, które obecnie żyją na Ziemi. Moim zdaniem warto obejrzeć!
Serial znajdziecie na platformie Netlix.
Dodaj komentarz